Po ciężkiej pracy w szkole oraz innych zdarzeniach, o których nie
zdążyliśmy jeszcze opowiedzieć, postanowiliśmy udać się na małe wakacje,
przy okazji zmieniając trochę krajobrazy. Dotarliśmy do Rwandy
Środkowo-Zachodniej, nad Jezioro Kivu. To największe jezioro w kraju, zajmuje powierzchnię 2,200km kw i stanowi znaczną część jego zachodniej granicy. Na północy otoczone jest kilkoma aktywnymi wulkanami, których podwodne erupcje na przestrzeni setek lat zdążyły zgromadzić przy dnie jeziora ogromne ilości metanu. Jego nagłe uwolnienie do atmosfery, na przykład przy sporadycznych tutaj trzęsieniach ziemi, spowodowałoby natychmiastowy koniec okolicznego życia, w tym i naszej skromnej grupki. Skoro wytrzymał tak długo, miejmy nadzieję, że wytrzyma i nasz pobyt.
Zatrzymaliśmy się w Kibuye u znajomych Czechów, w
domku Słowaków, który należał wcześniej do Szwajcarów. To zresztą mało
istotne. Ważne, że rankiem po wyjściu z dużego pokoju, będąc jeszcze
trochę zaspanym, można przez przypadek wejść do jeziora, które rozciąga
się zarówno po lewej jak i po prawej stronie. Na wprost nie rozciąga się
niestety w całej okazałości, gdyż przysłania je uroczo zarośnięta
bezludna wysepka. Za nią jezioro kończy się na horyzoncie, za którym to znajduje się już Demokratyczna
Republika Konga. Jest więc sympatycznie.
Przybyliśmy tu niedawno,
zmrok jak zwykle zapadł gwałtownie, więc mamy dla Was kolejną porcję
wieczornych dźwięków. Może ktoś jeszcze nie śpi. Ten charakterystyczny stukot to nie chiński bambusowy dzwoneczek. Dochodzi ze wspomnianej wysepki i wydaje go jakiś zwierzaczek, prawdopodobnie ptak, jeszcze przez nas niezidentyfikowany.
Rybak widoczny w łódce na pierwszym zdjęciu, po przyczajeniu się w krzakach i naświetleniu na dłuższym czasie migawki, okazał się dość interesującym stworkiem. Postaramy się nawiązać z nim kontakt.
Ten stworek na zdjęciu to wygląda mi na małpiszona:-)ale nie wiedziałem,że pływają na łódkach. Wszystko to chyba przez ten metan w jeziorze:-)
OdpowiedzUsuń