sobota, 15 października 2011

Tour de Rwanda

Nie wiemy, ilu z Was śledzi corocznie europejskie wyścigi kolarskie. Podobno uchodzą za mało interesujące i ciężko znaleźć w nich głębszy sens. Być może ;) W jego poszukiwaniu zawsze można jednak wpaść do Rwandy. Eurosport niestety nie relacjonuje.



W drodze do Kibeho natknęliśmy się na lokalny wyścig kolarski. Po wizycie na targu w Gitaramie (na którym to kupiliśmy skromne 200kg ziemniaków, kilkadziesiąt kilo pomidorów, kapusty oraz fasoli) byliśmy już trochę spóźnieni. Nie dowiedzieliśmy się więc, co to za wyścig, skąd, dokąd i po co, ale kilku zawodników udało nam się podejrzeć.



Ukształtowanie terenu Rwandy jest wręcz idealne na takie imprezy. Olbrzymia ilość wzniesień, dolin i zakrętów sprawia, że nawet jazda samochodem w roli pasażera potrafi być wymagająca.


Jedną z najpopularniejszych tutejszych form taksówek, szczególnie na prowincji, jest właśnie rower. W znacznej części są to stare francuskie konstrukcje, prawdopodobnie z lat 70. Na uwagę zasługuje szczególnie układ hamulcowy:

Zamiast linek hamulcowych mamy tutaj sprytny system metalowych dźwigni

Na dzisiejszej trasie Gitarama - Butare można było zaobserwować w większości właśnie takie wynalazki. Część zawodników to z pewnością właśnie byli lub aktualni rowerowi taksówkarze. Zdarzały się jednak zarówno profesjonalne szosówki jak i profesjonalne stroje.



Kask łatwiej zdobyć, gdy na co dzień robi się w budowlance

Oprawy technicznej wyścigu w zasadzie nie było. Minęliśmy jednak wsparcie:

Wóz techniczny ekipy Team Rwanda

Ten wóz wyprzedziliśmy już niedaleko czołówki. Być może był w nim sam Dyrektor Wyścigu.

Większość jechała samotnie, część w parach. Peletonu nie widzieliśmy, ale może tutaj nie jeździ się w peletonach...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz